niedziela, 24 lutego 2013

Jethro Tull- My God


Jethro Tull i Aqualung, jedna z moich absolutnie ulubionych płyt, własciwie nie ma na niej słabej rzeczy a co drugi utwór to klasyka. Sercem albumu jest jednak ta rzecz- oparta na genialnym i prostym riffie najpierw gitary akustycznej i pianina, potem eleketrycznej i będąca pretekstem do jednego z najbardziej niesamowitych popisów solowych jakie widziała muzyka rockowa. Ian Anderson na flecie poprzecznym łamie wszelkie bariery, co chwila wygłupiając się i mrugając do słuchacza okiem. Zwłaszcza na żywo przechodził samego siebie. Te wygłupy kapitalnie jednak kontrastują z tematyką utworu, charakterem melodii i wokalnego występu. Ileż tu jest jadu, pretensji i rozczarowania. Te wygłupy w środku zaś to nic innego tylko szyderstwo. Kpina.

Bliska jest mi tematyka tego utworu. Nigdy nie miałem wielkiego zaufania dla zorganizowanej religii a dziś chyba nie mam już nawet szacunku. Im bardziej człowiek wstaje z kolan i im bardziej rozgląda się dookoła tym więcej widzi obłudy, hipokryzji i chciwości. Religia to po prostu kolejne narzędzie do zdobycia władzy. Połowa wierchuszki nawet nie wierzy w to czego naucza. Nie mówiąc o tym, ze co innego mówi a coś zupełnie innego robi... a nie wiem czy jest coś, czego bardziej nie znoszę...

Nie mam nic do księży, przynajmniej niektórych. Wielu z nich, tych najbardziej oddanych, tych dla których było to rzeczywiście powołanie robi niesamowitą robotę; oni rzeczywiście służą, oni rzeczywiście mają jakąś misję. Niestety, to są wyjątki. Religia zamiast łączyć- tylko i wyłącznie nas dzieli. Na temat religii nawet nie można normalnie porozmawiać, bo atakując którykolwiek z dogmatów- nagle okazuje się że atakujesz rozmówcę. Nie ma nic co mnie bardziej wkurwia niż argument, ze własnie obraziłem czyjeś uczucia religijne. Albo dyskutujemy albo nie. Jeśli chcesz rzeczywiście rozmawiać to wstań z kolan. Inaczej się nie da. Jeśli to co mówię uważasz że nie jest racją- olej to. Po prostu. Gadam bzdury, spłonę w ogniach piekielnych i tyle. Bo przecież nie chodzi o wyśmiewanie czegokolwiek- po prostu wyrażenie swojego zdania. Nie wierzę w to i tamto. Nie ufam temu i tamtemu. Uważam że to i to jest bez sensu, a ta rzecz wręcz zaprzecza tamtej. Skonfrontuj ludzi z takimi argumentami i nagle pojawia się agresja. Ciekawe, jestem gorliwym katolikiem a nagle nie mam najmniejszego problemu z tym żeby Cię bezpardonowo atakowac w dyskusji. Ba, jak głęboka musi być wiara niektórych ludzi, jesli słowa jednej osoby potrafią nas tak poruszyć? Tak, to jest kpina.


Skąd ta agresja? Ano stąd, że naprawdę mało kto wierzy świadomie. Mało kto zastanawia się w co wierzy i jak wierzy i po co wierzy- wierzą, bo rodzice wierzyli. Poszło się do Kościoła, wstało, usiadło, znowu wstało, przyklękło, wyklepało tych kilkanaście formułek i już, załatwione. Życie wieczne czeka. Powiedziało się gdzieś głośno w dyskusji że jest się przeciwko aborcji i już. A że potem się odeszło od żony z dzieckiem do młodszej i nie płaciło alimentów- małe piwo, pójdę do spowiedzi i wszystko znowu będzie dobrze. Jestem przecież żarliwym katolikiem.

O KK jest mi na pewno najłatwiej mówić, bo to znam. Ale nie żeby inne religie zorganizowane były lepsze, o nie. Jakby się naprawdę przyjrzeć Islamowi to ta religia tez jest religią pokoju- wystrczy jednak tylko odpowiednia interpretacja i już jest ktoś gotowy rozerwać się na strzępy na jakimś targu dla tych kilku dziewic w niebie. Nie we wszystkich islamskich krajach przecież nosi się burki. Wszędzie, gdzie tylko pojawia się małą szansa na zdobycie władzy pojawi się i manipulacja. A czym jest łatwiej manipulować niż najgłębszymi ludzkimi obawami? Obawą przed pustką, samotnością? Śmiercią? Czy ktoś przerażony wizją śmierci i nagle skonfrontowany z obietnicą że "wszystko będzie dobrze jeśli" będzie kwestionował to "jeśli"?

Sam doświadczyłem jak to wszystko działa wiele razy. Byłem na pogrzebie osoby bliskiej. Byliśmy w kapliczce, dookoła trumny były osoby starsze. Głośno odmawiały różaniec. Atmosfera, wiadomo, super ciężka, łzy same leciały do oczu, pustka kompletna i rozbicie wewnętrzne. Najbliższa mi osoba obok, zupełnie rozsypana, ja w niewiele lepszym stanie. Zacząłem słuchać tego różańca- nie słów a melodii. Taktu. Było w tym coś... hipnotyzującego. Uspokajającego. I działało. Tam wcale nie musiały być "Zdrowaśki"- tam mogło być i hinduskie "Ohmmmmmm"- ale to pokazało mi później, jak uniwersalna jest to rzecz. Jak naturalna. Ja w żadnym wypadku nie odrzucam wiary czy nawet religii. Zaczynam widzieć po co są obrządki, ich sens, ich przeznaczenie. I ich działanie. Tylko tu pojawia się problem. Jedna rzecz może na mnie działać- inna nie. Niestety, tu mamy dogmaty i mają pasować wszystkie. To jak to wreszcie jest- ja jestem dla religii czy religia dla mnie?

Jestem agnostykiem, ale jestem agnostykiem w coś wierzącym. Nie odrzucam rzeczy odgórnie "bo są głupie" tylko próbuję zrozumieć po co one są i dlaczego. Czuję momentami jakąś siłę, ale nie mam potrzeby jej definiować. Czuję, ze ona jest na tyle wielka, że zabraknie zresztą środków, żeby to zrobić. Nie interesuje mnie żaden herb pod którym by ona figurowała, nie potrzebuję budynku, żeby ją w nim uwięzić. Najczęściej odczuję ją w przyrodzie, w górach. Może to zresztą jest po prostu natura? Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Nie wiem co stanie się ze mną po śmierci i jeśli mam być szczery- też mam to gdzieś. I tak sie nie dowiem- mógłbym co najwyżej ślepo wierzyć, a to mnie nigdy nie interesowało. Jestem Tomasz, więc wiadomo, "wątpię więc jestem". Skupiam się więc na tym co mamy tutaj- a wbrew pozorom mamy dużo. Tylko trzeba otworzyć oczy. Ostatnia rzecz jakiej mi do życia potrzeba to ktoś odgórnie mi mówiący co mam robić, kiedy i straszący mnie, ze jeśli tego nie zrobię to coś strasznego się stanie. Momentalnie w głowie mi się pojawia tylko jedno pytanie- a co TY z tego będziesz miał?

Nie ufam zorganizowanym religiom. Wiara jest czymś naturalnym. Można wierzyć, można nie wierzyć- ale to jest osobiste. Nasze. Nawet jesli wynika tylko ze ślepego zdetermionowania i naśladownaia tego co robili rodzice i wszyscy dookoła- może dać wiele dobrego. Jesli komuś pozwala stawić czoło kolejnemu dniu z uśmiechem, podnieść się po porażkach- pięknie, nic mi do tego. Absolutnie wspaniale. Ae ja tego nie potrzebuję i to też powinno być uszanowane. Dla mnie osobiście religia i wiara to nie są synonimy. O nie. To są prawie antonimy. Religia to jest coś stworzonego przez człowieka. Tysiące lat zdobywania władzy, wykorzystywania patentu na wiedzę i strachu ludzi przed czymś, czego i tak nie unikną. Obiecuje im się, ze jeśli rzucą monetę na tacę w tym a nie innym kościółku- wszytstko będzie dobrze. Bo... im większa perspektywa tym jasniejsza wydaje się jedna rzecz. Różnice między poszczególnymi religiami to są naprawdę pierdoły. Zamiast skupić się na tym, co je łączy (miłość bliźniego, taki mały szczegół, który jak pokazuje cała historia ludzkości my wierzący mieliśmy i mamy głęboko w dupie)- skupiamy się na różnicach. Tu jest czyściec a tu go nie ma. Tu wierzymy w papieża a tu nie. Co za różnica? Naprawdę akcpetowanie bądź nie papieża jest czymś tak fundamentalnym? I tym podobne. Te różnice mogą być nawet głębsze- jedna religia mówi o diable, druga nie. W jednej jest niebo albo obietnica zmartwychwstania- w innej reinkarnacja. Ale przecież wystarczy zrobić kilka kroków w tył, zeby zobaczyć jedno. To jest po prostu próba odpowiedzi na TO SAMO PYTANIE. Ta sama wątpliwość nas wszystkich toczy- co dalej? Po co to? I na swój sposób próbujemy to zrozumieć. To, że potrafimy się w najlepszym razie obrażać a w najgorszym wręcz zabijać (przypominam- zgodnie z miłością bliźniego, bo zdaje się najważniejsze przykazanie szło "a bliźniego swego jak siebie samego, no chyba że jest pedałem albo innowiercą albo czymś tam jeszcze") za to, że ta próba jest inna przechodzi moje wszelkie możliwości pojmowania rzeczywistości. Jedziemy na dokładnie tym samym wózku i w tę samą stronę, mamy te same pragnienia i wątpliwości. To jest wspólne. Jesteśmy tacy sami. Co robią religie? Dzielą nas. Każda obiecuje to samo, tylko warunki są nieco inne. Tu wstajesz/siadasz/wstajesz/klękasz- a tu walisz głową w chodniczek do Słońca. A ja tylko sobie wyobrażam, ze jeśli na górze rzeczywiście jest jakiś Absolut, który ma tak ludzkie cechy jakie myśmy w swojej prymitywności mu nadali to musi siedzieć, patrzeć na to wszystko i kiwać głową z niedowierzaniem. Zdziwiony tym, jak mało kto w ogóle próbuje ogarnąć większą całość, skupiając się na pierdołach i traktując cała sprawę jako pretekst do tego, żeby wybaczyć sobie samemu największe świństwa. Nigdy nie potrafiłem ogarnąć zakłamania, wedle którego jesteśmy dobrzy ze strachu przed piekłem a potem popełniamy rzeczy absolutnie straszne, idziemy do konfesjonału i wszystko jest znowu ładnie pięknie aż do nastepnego razu. Mnie się zawsze wydawało, ze wybiera się to co dobre (a najczęściej i trudniejsze) z samej satysfajkcji tego wyboru. Nie czekając na żadne nagrody. Empatia, te sprawy. Nie przypieprzę nikomu w nos, bo wiem jak sam bym się poczuł zaataowany. Ale może to ja jakiś dziwny jestem, słuchając opowieści i innych i zawsze czując prawie fizycznie to co oni mówili że czuli...

Biblia nie jest dla mnie świętą księgą, ale jest książką, w której jest wiele pięknych i mądrych rzeczy, uniwersalnych. Oczywiście każda osoba religijna po przeczytaniu tego zdania zapała oburzeniem- "Tylko książka"? Po pierwsze- tak, bo przeredagowana tysiące razy przez LUDZI; po drugie- tak, ale ja część rzeczy z niej rzeczy rozumiem i staram się je wprowadzać w życie- czy Ty robisz to samo? Wreszcie- ja widze jak uniwersalne tam są prawdy. Tak samo widzę je w innych świętych podobno księgach. Wszystkie powstały z tej samej potrzeby. Tymczasem patrzę dookoła na ludzi dla których Biblia jest podobno jakimś drogowskazem i tylko kiwam z niedowierzaniem głową jak można być tak zakłamanym. Jesteśmy niedoskonali, grzech pierworodny i te sprawy. I już. Wytłumaczenie. Robię świństwa, bo jestem niedoskonały a potem pyk, "Ojczenasz" i wszystko jest dobrze.

Może lepiej by było żeby zamiast mechanicznego odpierdalania kolejnych modlitw ludzie wstali z kolan, podnieśli się i zauważyli w końcu innych. Poczuli to, co oni czują. Uśmiechnęli sie czasem do nich. Wykazali wyrozumiałością, serdecznością. Tak, jak sami chcieliby być traktowani. Tolerancją. Tylko to wymagałoby pracy, prawda? Byłoby trudniejsze, no nie? Dużo łatwiej jest gadać i piętnować innych. A religia jest tylko kolejnym narzędziem, które nam na to pozwala. Chyba dlatego ciągnie mnie do przyrody. Nie interesuje mnie czy świat powstał w 7 dni czy przez kompletny przypadek przy okazji Wielkiego Jebudu. Patrzę na niego i wydaje mi się piękny. Wchodzę na jakąś górę, jadę na pustynię, gapię się na rybki w morzu, patrzę na lecące gdzieś ptaki i odczuwam ulgę. Nie ma kłamstwa, nie ma obłudy. Jest harmonia i piękno. Gdzie tylko ludzie wlezą tam zaczyna się syf i burdel i walka o władzę. Zawsze wcześniej czy później ktoś chce mieć wyższą pozycję i pokazać innym ze ma dłuższego. I ucieknie się do wszelkich sposóbów, żeby tę władzę osiągnąć. Czym przebijesz obietnicę nieśmiertelności? Wystarczy tylko iść za nim a nie za kimś innym. Proste, prawda?

Ludzie chodzą do Kościołów, żeby tam spotkać się z Bogiem. Czasem sobie myślę, że to nieźle ironiczne, ale to jest jedno z ostatnich miejsc w którym On w ogóle by był...

Brak komentarzy:

Tyle osób nie miało nic lepszego do roboty