Ed Vedder to jeden z najbardziej ekspresyjnych wokalistów w historii muzyki rockowej. Nawet kiedy zdaje się krzyczeć niczym zranione zwierzę, jest w tym wszystkim jakaś niesamowita kontrola, jego głos góruje nad wszystkim, wydaje się zawierać niespotykaną mieszankę przeżywania wszystkiego tu i teraz oraz wielkiego dystansu, perspektywy. Nie ma tu nic przypadkowego. Każde słowo, każdy zaśpiew, każda improwizacja zdaje się do czegoś prowadzić i każde opowiedziane uczucie nie jest kaprysem a dokładną, świadomą analizą sytuacji i przeżyć. Ed Vedder za każdym praktycznie razem zdaje się wiedzieć dokładnie co chce przekazać- i potrafi to zrobić barwą głosu, melodią i właśnie ekspresją.
Ta świadomość to chyba klucz. Uczucia nie pojawiają się w utworach Pearl Jam z przypadku. Nic nie jest banalne i oczywiste. Nigdy nie ma w tym uproszczenia, nie ma pójscia po łebkach. Vedder każdą opisywaną sytuację analizuje wserz i wzdłuż i dzieli się wnioskami- ale po tej analizie porzuca dystans i te uczucia o których w końcu decyduje się opowiedzieć przekazuje całym sobą. A wszystko na tle świetnego podkładu muzycznego. Bo Pearl Jam to przecież nie sam Vedder. Tych kilku gości to prawdziwy zespół, który przetrwał szał na punkcie Seattle i zrobił wszystko żeby zamiast popularności wybrać artystyczną niezależność. Pewnie dzięki temu ciągle z nami są. Pewnie gdyby nagrali Ten II i Ten III i pojechali w kilka długich tras już dawno by się rozpadli a kilku muzyków już dawno mogłoby grać jam session z Hendrixami, Morrisonami i innymi Bonhamami. Zauważyli niebezpieczeństwo i zmienili ścieżkę. Zostawili listy przebojów i tanią popularność w tylnim lusterku.
Generalnie jestem beznadziejny jesli chodzi o pożegnania. Nie potrafię. Nie chcę. Zwłaszcza jesli nie mam na takowe wpływu, jeśli są spowodowane czymś zewnętrznym. Zwłaszcza jeśli osoba z którą mam się żegnać wiele dla mnie znaczy bądź wiele jej zawdzięczam. Do dziś mam wyrzuty sumienia, że właściwie ze wszystkimi moimi terapeutkami rozstałem się jakoś tak... bez pożegnania właśnie. Co powiedzieć osobie, która na tyle zmienia Twoje życie, że je właściwie ratuje? Dziękuję? Na razie? No właśnie pewnie to szczere "dziękuję" by wystarczyło a nawet było czymś dużym- a jednak coś sprawiało że było to za każdym razem zbyt trudne. Sama idea że coś się kończy i ze nie mam na to wpływu była nie do zaakceptowania. Więc... kończyłem tuż wcześniej. Na moich zasadach. Niby.
Bo jest ta druga grupa pożegnań. Pożegnania z naszej inicjatywy. Decyzje o odejściu. Pamiętam jak kilka lat temu dusiłem się w pracy, w której spędziłem kilka lat. Nie czułem się doceniany, nie czułem się szanowany w takim stopniu na jaki uważałem że zasługiwałem i... w pewnym momencie strach, jakże przecież oczywisty i naturalny przegrał. Jednego dnia poszedłem do biura i podałem kartkę papieru z wypowiedzeniem. Minął miesiąc i byłem wolny i... był to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Nie miałem nic nagranego w zamian. Po prostu wiedziałem, że musze to skończyć- i skończyłem. W ciemno. Ulga, kiedy gromadzone przez miesiące uczucia mogły w końcu puścić... niewyobrażalna. Takie pożegnania zacząłem lubić. Kochać wręcz. Pierwszy raz coś zmienić było wyjątkowo ciężko. Rutyna to cholernie bezpieczna rzecz. Nic nie grozi. Zmiana to ryzyko. Nienawidziłem zmian. Dziś... dziś nadal zdarza mi się ich obawiać, ale ten pierwszy raz był ewidentnie najtrudniejszy. Uczucie towarzyszące tej zmianie, ten coraz bardziej znikający punkt w tylnim lusterku to nagły zastrzyk energii i... perspektywy. W rutynie jest bezpiecznie, ale niekoniecznie dobrze. Dusimy się, kisimy niemal w tych samych uczuciach, oparach tych samych myśli, wniosków. Kręcimy się w kółko. Moment zmiany to moment na zaczerpnięcie oddechu i świeże powietrze. Nagle zaczynamy na wszystko patrzeć na trzeźwo, otoczeni innymi bodźcami. Klarownie. Nagle widzimy czego nam brakowało, co było złe a co dobre.
Kiedyś się takich zmian panicznie bałem, dziś je celebruję. Jeśli dochodzi do sytuacji w której coś rzucam- chłonę całym sobą wszystkie towarzyszące temu uczucia. Bo taki moment jest kluczowy- jeśli przeżyty świadomie, pozwala na niesamowicie głębokie obserwacje i analizy. Wytrącony z bezpiecznej stagnacji umysł zaczyna odczuwać ulgę, czasem euforię. To, co uwierało nagle widoczne jest jak na dłoni.
Z wielu rzeczy w życiu zrezygnowałem i od wielu odszedłem. Żeby daleko nie szukać- jestem przecież za granicą. Oczywiście dziś rozegrałbym wiele rzeczy zupełnie inaczej niż te 12 lat temu, dziś jestem innym człowiekiem, ale wtedy... inaczej się nie dało, inaczej nie potrafiłem. Wyrwanie się z tego kontekstu daje wielką perspektywę. Nagle dookoła są ludzie zachowujący się inaczej. Nie lepiej albo gorzej- ale inaczej. To "inaczej", kiedy świadomie zauważone otwiera oczy. Bo skoro są dwie opcje- moze być i trzecia. I czwarta. I kolejne. Świat przestaje być czarno biały a zaczyna być dużo bardziej kolorowy. Nawet jeśli w większości są to tylko różne odcienie szarości- to ciągle według mnie warto. Nieraz w dyskusjach wszelkich rozbawiał mnie niemal do łez na przykład argument "ale narzekanie, to takie polskie". Zwłaszcza kiedy wychodził od osoby, która poza granicami Polski spędziła może kilkanaście dni na jakichś wakacjach. Skąd Ty możesz wiedzieć co jest a co nie jest polskie, skoro widzisz to wszystko tylko od wewnątrz i tylko przez ten sam ciągle pryzmat? Polskie jest coś innego- mylenie krytyki, zwłaszcza konstruktywnej z narzekaniem. Konstruktywna krytyka to coś merytorycznego. Trzeba się zastanowić, zrewidować poglądy. Uświadomić sobie to czy tamto. Dużo łatwiej jest operować symbolami. Czarny albo czerwony. PiS albo PO. Prawo albo lewo. Patriota albo zdrajca. Demagogia i populizm. Argument logiczny? Lepiej zaatakować rozmówcę. Nie wiem tylko czemu określenie "takie polskie" miałoby być czymś pejoratywnym, ale zostawmy tę dygresję dygresji na boku. My doskonale wiemy że to nie krytyka tylko narzekanie. Wiemy nawet czym spowodowane. Słyszymy argument i dopowiadamy sobie resztę. Calutką historię. Znamy powody, motywy. TO jest nasza cecha, to jest "polskie". Dopowiadanie sobie historii po to, żeby zdyskredytować rozmówcę. Przeciwnika. Współpracownika. Sąsiada. Niech tylko ktoś zrobi coś mniej typowego, mniej przewidywalnego. Jakże rozpaczliwie będziemy szukać powodów i motywów, żeby tylko wszystko wróciło do naszej normy. Mamy bowiem swoją wizję tego co jak działa i już. Raz wybrana, ma pasować. Nie ważne czy rzeczywiście pasuje- ma pasować. Koniec. Mamy też swoją hierarchię i nasz własny piedestał, podparty na jakimś obranym symbolu. Ktoś zrobi albo powie coś nie pasującego- stworzy się cała historię, która obroni ten nasz cały obraz. On jest nadrzędny. On ma się nie zmienić. Kisimy się dalej. Kręcimy w kółko.
Moment w którym nasza rzeczywistość znika za horyzontem jest szansą. Nowy start. Nowe rozdanie. Nowy świat. Możemy się odrodzić i na nowo uśmiechnąć. Nabrać energii, zauważyć nowe pokłady motywacji. Sprostać nowym wyzwaniom i postawić nowe cele. Im dalej na horyzoncie tym śmieszniejsze stare problemy się wydają. Ludzie, którzy wcześniej wydawali się zachodzić za skórę nagle są mali i śmieszni. Oni nadal się kiszą tam gdzie się kisili. My ruszyliśmy dalej. Na naszych zasadach i warunkach.
Nie każdy wybór jest dobry- ale nie ma nic gorszego niż ich nie dokonywanie. Zresztą- niedokonanie wyboru jest samo w sobie wyborem... tylko nie ma w tym grama odpowiedzialności za samego siebie. Rzeczy "się dzieją". Po prostu. Podejmujac decyzję ryzykujemy- bo będzie tylko jeden winny. My sami. I często jest to cena jakiej nie jesteśmy gotowi zapłacić, przyzwyczajeni do tego ze to zawsze ktoś inny nam przeszkadzał, zawadzał, wstrzymywał.
Widok czegoś w tylnim lusterku, oddalającego się coraz sybciej i szybciej i stającego się coraz mniejszym jest piękny z jednej prostej przyczyny. On automatycznie oznacza, że poruszamy się do przodu.
2 komentarze:
Po lekturze każdego kolejnego wpisu, zastanawiam się nad swoim życiem... i coraz mniej wiem, czego chcę.
Dosyć długi tekst... W którymś momencie czytania (choć nie przebrnąłem przez całość...) uświadomiłem sobie, że tekst ten dotyczy tekstu piosenki, w jakiś sposób go ciekawie uzupełnia, może interpretuje... Zrobiło mi się dziwnie: obco, a jednocześnie znajomo; wybór, decyzja, zmiana - skądś to znam...
A "Rearviewmirror"... Oj, darło się ten utwór, darło... :)
Prześlij komentarz