niedziela, 24 marca 2013

Camel- Stationery Traveller


Andy Latimer. Gitarzysta niesamowity. Mówi się, że jego gitara jak żadna inna- potrafi płakać. Możnaby wybrać kilka utworów na poparcie tej tezy- ale chyba żadnego który by ją uczynił tak oczywistą. Tytułowy utwór 10-go studyjnego albumu zespołu Camel to instrumentalna podróż przez desperację i tęsknotę. Rzecz tak nieziemsko piękna że te słynne ciary z rąk i pleców przechodzą praktycznie na całe ciało i zachaczają gdzieś po drodze o serce. Jeśli ktoś zna piękniejsze brzmienie gitary- słucham. Ja, po przesłuchaniu bez mała kilku tysięcy przeróżnych płyt takowego nie znam. Jest patos- ale to jest subtelny patos. Jeśli takie połączenie jest w ogóle możliwe- to Latimer tego dokonał.


Pierwsze dwie i pół minuty to tylko preludium do TEGO wejścia. Samo w sobie jest piękne, ta melodia ma w sobie coś niezwykle uniwersalnego. Ale kiedy odzywa się ta gitara... pękają wszystkie bariery. Piękno wylewa się hektolitrami. Kiedy już się wydaje, że Latimer zagrał tę finałową, najbardziej bolesną nutę- on znajduje jeszcze jedną. I kolejną. Absolutnie mistrzowski występ, bez jednego zbędnego kroku. Każde drgnięcie struny to emocja. Zero popisów.

To jest problem z jakim wielu muzyków sobie nie radzi. Umiejętność jaka odróżnia mistrzów od pretendentów. Umiejętność zatrzymania się wtedy kiedy trzeba i pójścia dalej, kiedy forma tego wymaga. Wymyśleć melodię, motyw, riff czy solo to jedno- potem jeszcze trzeba umieć z tego zrobić właściwy użytek. Ileż to utworów nie stało się klasykami, bo w pewnym momencie nużyły monotonnością? Ileż to razy artysta, mając genialny motyw w ręku psuł go idąc z powtarzaniem go za daleko i przesadzając? Ale też zdarzało się nieraz, zwłaszcza jeśli liczono na komercyjny sukces, że genialny motyw albo pomysł nigdy nie wyszedł poza stan embrionalny; ledwie zasygnalizowany stawał się zmarnowaną okazją. Artyści którzy nauczyli się znajdywać ten balans stali się mistrzami w swoim fachu. Utwory, którym artysta nie przeszkadzał swoim ego bądź swoimi oczekiwaniami finansowymi być tym czym są stały się najprawdziwszymi klasykami. Teoretycznie możnaby to solo jeszcze ciągnąć przez dwie minuty, tylko... po co? Andy Latimer miał do powiedzenia tyle ile miał- i zrobił to w czasie 5:30. Powiedział wszystko. A nawet udało mu się zostawić nieco miejsca na naszą interpretację. Idealny balans.

Niektórzy artyści twierdzą, że takie utwory piszą się niemal same. Że pojawiają się i trzeba je po prostu zarejestrować. I przede wszystkim- nie przeszkadzać. One same artystę zaprowadzą tam gdzie trzeba. Skoro się melodia pojawia- to znaczy że artysta coś poczuł. To mogłyby być nawet trzy przypadkowe uderzenia w klawisze pianina- ale jesli po tych trzech uderzeniach artysta podnosi głowę czy tam brwi- to znaczy że trafiło. I jesli pozwoli się ponieść temu co miałoby się dziać dalej i do tych trzech nut doda trzy kolejne które nadal będą mu pasować- będzie miał w rękach coś czystego. Coś swojego. Coś, co wypłynęło z tego co czuł w danej chwili. Najgorsze co w tym momencie artysta mógłby zrobić- to zacząć myśleć. Przearanżowywać całość i wrzucać w nią niezliczone ilości gitarowych czy wokalnych popisów, nic nie mających wspólnego z oryginalnym motywem czy tam pomysłem. Rozmyślać czy to stylistycznie właściwe czy nie. Zastanawiać się nad tym komu się to spodoba. Takich rzeczy cynicznie napisać się po prostu nie da.

Muzyka dziś to produkt. Kolejny. Są korporacje, są Excele, są inwestycje, są marketingowe akcje, są badania rynku. Żeby zostać wpuszczonym do studia trzeba najpierw udowodnić, że przyniesiona muzyka ma szansę się sprzedać w odpowiedniej ilości. Budżety, naciski, kontrakty. I miliony osób dookoła, nie wnoszących do artystycznego procesu absolutnie nic, którzy po drodze też muszą zarobić. Jaki procent z ceny płyty jaką kupuję trafia do artysty? Do jasnej cholery, to do niego powinno trafić a nie do gościa który dba o to czy płyty w sklepie na półce stoją równo! Mam w dupie czy one stoją róno, nie to decyduje o tym czy ją kupię czy nie. Ja rozumiem podstawy- studio kosztuje, przy płycie pracuje ileś tam osób, potem reklama, potem trasa, ale na boga, po drodze jest jeszcze miliard innych rączek i innych biznesów które się kręcą, umów nie mających z daną płytą NIC wspólnego. Wszystko jednak wliczone w koszt płyty. Zamiast mieć ze 2-3 strony (artysta- wytwórnia-dystrybucja)- jest ich z 10. Pośrednicy pośredników. To ich chronić miała cała ta ACTA- bynajmniej nie artystów. Całego biznesu, który wokół tego wszystkiego się kręci.

Oczywiście w innych dziedzinach życia jest absolutnie tak samo. Kupujesz masło? Nie, masło to pikuś. Płacisz za opakowanie także. Ba, żeby tylko plastikowe- jakiś geniusz z marketingu (kolejna pensja) wpadł na pomysł, żeby plastikowe pudełko włożyć jeszcze w kartonowy insert. Za to też ktoś bierze pieniądze. Jest gdzieś firma klejąca te kartonowe gówna, które jak tylko weźmiesz i wyciągniesz masło z lodówki WYRZUCASZ. I które nie spełniają żadnej funkcji.Oczywiście te masła ktoś na półkach poustawiał, ktoś kto ma swojego superwajzora a ten swojego managera, który potem pisze raport do swojego szefa, czy te wszystkie masła zostały rzeczywiście tak poukładane jak trzeba, ile ich się sprzedało i czemu wzrost był nie 17% tylko 14%. I wobec niespotkanego targetu robi się kolejną akcję, nalepia się na tym kartonie jakiś napis (znów ktoś go zaprojektował, potem ktoś go nalepił) i przestawia się te masła trzy półki dalej, w inny sposób, żeby napis był widoczny. Idźcie do sklepu i spójrzcie ile kosztuje kilogram ziemniaków. A potem dowiedzcie się za ile skupuje się od rolników tenże kilogram. Skąd taka dysproporcja? Ano stąd, że trzeba wszystkim po drodze też zapłacić. I to do pewnego stopnia jest OK- problem jest wtedy, kiedy połowa jest kompletnie, ale to kompletnie niepotrzebna.

O takich rzeczach jak przetargi czy dystrybucja to już w ogóle nie ma co mówić. Nie ma niczego gorszego niż publiczna kasa. Jak ktoś ma swoją, to jeszcze o nią dba. Biznesmen, mający własny interes obejrzy każdą złotówkę, każdego dolara i każde euro kilka razy zanim go wyda. Publiczne? Lekką rączką. Nikt nigdy nie wynajmie firmy która wybuduje- wynajmuje się firmę, któa wynajmie firmę, która wynajmie ludzi którzy może wybudują. Na końcu i tak podwykonawcy kasy nie zobaczą z jakiegoś tam powodu i będą musieli swoje małe biznesy pozamykać- a wiodący cały projekt gość dostanie wielomilionową premię za to, że miał tylko roczną obsuwę w terminie. Pracowałem w angielskiej służbie zdrowia, miałem do czynienia z polską służbą zdrowia od kuchni i... widok jest przearżający. Niedawno rozmawiałem z lekarzem z Peru. Mówił mi o produkcie, którego cenę od producenta znam, 10 dolarów. Ten lekarz, zeby ten produkt dostać od dystrybutora płacił 150 dolarów. 150 DOLARÓW- 15 razy więcej! Produkt przy operacjach jest tak podstawowy że bardziej być nie może! Rozbój w biały dzień- ale przecież można tak rozpisać przetarg żeby nikt inny w nim nie mógł wystartować, no nie? Jasne, ktoś powie, mówisz o jakimś Peru a tu Polska albo UK. Byście się zdziwili. Może nie 15, ale... a potem płacz wszędzie, że nie ma pieniędzy. Są. Tylko nikt o nie kurwa nie dba. Wylatują gdzie się tylko da, do pośrednika pośrednika, wydawane lekką rączką, bez żadnej, ale to żadnej odpowiedzialności ani kontroli. A my chcemy czy nie chcemy za to własnie płacimy. Wyższymi podatkami. Wyższymi składkami zdrowotnymi. Tym, że lekarze coraz mniej chętnie przepisują lekarstwa na recepty, że coraz mniej leków jest refundowanych. Wszystko to naczynia połączone. Mi wisi czy jednemu cwaniaczkowi z drugim uda się coś ugrać przez korupcję. Ale jeśli ja potem nie mogę zostać skierowany do specjalisty ze względu na oszczędności i to że lekarz pierwszego kontaktu ma jakiś budżet i targety- to coś tu jest kurwa nie tak.

Wszystko dziś jest brudne. Produkty są tak produkowane, żeby zepsuły się zaraz po wygaśnięciu gwarancji. Mam taką koszulę w domu, czerwono-czarną, w kratę, jakie były popularne na poczatku lat 90-tych. Mam ją gdzieś od 1993 czy jakoś tak- i trzyma się ZAJEBIŚCIE. Prana miliard razy nie traciła koloru. Nigdzie nie jest podarta. Niezniszczalna po prostu. Nie mam ani jednego ciucha który kupiłem w roku 2000. Mamy kupować więcej i częściej. Chcemy czy nie chemy. W ciągu ostatnich trzech lat miałem dwa rowery. Kiedyś rower miałem przez lat chyba z 10. I jeździłem na nim non stop- tymi teraz jeżdżę tylko do pracy i z pracy, do tego po ulicy a nie po górach czy wertepach... Badziewie, w dodatku sprzedawane coraz drożej, bo coraz więcej osób po drodze wyciąga po jakiś procent marży rękę.

Nic dziwnego, że rynek muzyczny to miejsce tak samo chore. Muzyka, traktowana jako produkt będzie tak samo pełna cynizmu i sztuczności. Nie będzie wychodziła z serca tylko będzie zaprojektowana, poparta badaniami i opakowana wedle wytycznych specjalistów tak, żeby kupiło ją jak najwięcej osób. Dobrze, że ciągle są tacy ludzie jak Andy Latimer. Grający na swoim instrumencie własne nuty, po swojemu. I potrafiący w tym wszystkim ciągle dotrzeć do sedna- muzyka powinna oddawać uczucia. To nie biznes, to sztuka. Można wokół sztuki robić biznes- ale nie można zrobić biznesu z niej. Jeśli kiedys wszystkie obszary życia zamienimy w biznes (a daleko nie jesteśmy) to przestaniemy istnieć. Będziemy żyć, ale przestaniemy istnieć.

Brak komentarzy:

Tyle osób nie miało nic lepszego do roboty