Trudno mnie nazwać fanem metalu. Nie znoszę na przykład growlu. To już mnie skreśla. Generalnie wychodzę z założenia, ze coś co ma brzmieć niby brutalnie i groźnie- brzmi groteskowo śmiesznie. Więc metal ze mnie taki jak z Cichopek aktorka. W dodatku wszelkie podziały jakie istnieją w metalowym światku też raczej wzbudzają u mnie uśmiech politowania niż cokolwiek innego... a jednak jest coś, co mnie do metalu strasznie, ale to strasznie przyciąga. Masakrycznie wybiórczo- ale z siłą jakiej właściwie chyba nie ma żadna inna muzyka... Potencjał, by opowiedzieć coś, czego opowiedzieć nie chce nikt inny. Potencjał, by uderzyć z niesamowitą siłą w naprawdę piekne nuty i wbić je w serce tak mocno, że mocniej się nie da. Potencjał bardzo nieczęsto wykorzystywany- ale te momenty kiedy to się udaje, kiedy po plecach maszeruje stado stonóg są nieprawdopodobnie "moje". Czuję taką muzykę, kiedy już się zdarza- całym sobą.