niedziela, 7 kwietnia 2013

Robert Plant- Song to the Siren


Robert Plant, niegdyś głos Led Zeppelin dziś jest niczym wino. Im starszy tym lepszy. Nie daje rady oczywiście wrzasnąć niektórych nut które kiedyś potrafił z łatwością "trafić", to już nie te lata. Ale cały bagaż doświadczeń muzycznych potrafi wykorzystać w 100%. Frazowanie, interpretacja... Facet wie kiedy odpuścić, kiedy mocniej coś głosem zaakcentować, kiedy wystarczy sama barwa, kiedy głos złamać... Nie ma najmniejszej potrzeby popisywania się, wie dokładnie co i jak chce osiągnąć- i właśnie to wyśpiewywuje, jak mało kto już dziś. Led Zeppelin to czasy kiedy Plant miał 20-30 lat. Czasy szalone, czasy minione. 20-30 lat później mamy do czynienia z innym człowiekiem a tym samym- innym muzykiem. Nie dziwi mnie więc jego częsta ostrożność co do wszelkich prób reaktywowania zespołu sprzed lat. Starszy Robert Plant dziś jest po prostu sobą- ponad 60-letnim mężczyzną, z fantastycznym bagażem doświadczeń i boskim głosem. Który być może ma dziś do powiedzenia więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

"Song to the Siren" to przepiękna pieśń Tima Buckleya, przerabiana przez wielu artystów- ale chyba nikt (może ewentualnie This Mortal Coil) nie zbliżył się tak blisko perfekcji jak Plant właśnie. Każde jedno drgnięcie głosu coś mówi. W każdym jednym jest emocja. Nie ma miejsca na manieryzmy, jest tylko melodia i tekst- i głos próbujący dotrzeć do sedna tego utworu. Artysta mając piosenkę właśnie tego powinien szukać, to odkrywać- o czym jest, o czym opowiada, jak ja się w tym znajduję, co czuję. W przypadku coveru jest to pewnie podwójnie ważne- interpretuje się przecież czyjeś inne odczucia. Kto dziś sięga aż tak głęboko? Ilu artystów chowa się za skomplikowaną strukturą utworu, elektronicznymi gadżetami czy nawet traktuje głos tylko jako pretekst do zaprezentowania głupio chwytliwej melodii? A przecież nie ma piekniej brzmiącego i celniej w serce trafiającego instrumentu niż ludzki głos...

Żyjemy w dziwnych czasach, w których liczy się tylko młodość. Przynajmniej pozornie. Wszelkie objawy starości bądź nawet dojrzałości to słabość. Trzeba je ukrywać, wstydzić się ich. Wypadające włosy, zmarszczki, metryka. Świat zasuwa do przodu i na nikogo nie czeka, zmieniając się w zawrotnym tempie. Nikt nie będzie czekał, aż nadrobisz zaległości, lecisz z nami, albo odpadasz. Masz wyglądać dobrze, masz czuć się dobrze, masz być młody. Jak najdłużej się da. Zawsze mnie szokuje zderzenie tych dwóch rzeczy- stygma starości i ten pęd. Boimy się, panicznie się boimy starości a pędzimy do niej na złamanie karku. Mało kto decyduje się zatrzymać, zastanowić, rozejrzeć, przeżyć tu i teraz bo przecież nie można wypaść z obiegu- a lata lecą... i oszukujemy się póki się tylko da... Kremy przeciwzmarszczkowe, botoxy, przeszczepy włosów z dupy na głowę i inne takie akcje. Przeżywamy jakieś kryzysy wieku średniego, ale nadal pędzimy, nikt nie wie gdzie i po co. I jeszcze bardziej ukrywamy fakt, że nie mamy już 20 lat.

A przecież to tak naturalna sprawa. To, że się starzejemy i to, że starzenie się przynosi zmiany. Zewnętrzne, wewnętrzne... Ten bagaż doświadczeń... Jasne, ktoś kto dziś ma 60 lat pewnie może miec problemy z nadążeniem za tym wszystkim co się dziś dzieje. Ja mam, a mam tylko trochę ponad połowę. Odsuwamy osoby starsze na coraz większy margines. To, jak dzisiejszy świat traktuje seniorów jest niewiarygodnie bolesne. A będzie jeszcze gorzej, bo na te osoby nikt coraz bardziej nie ma czasu. Przecież ten wyścig szczurów sam się nie wygra... Tymczasem wiele z tych osób ma 60-70 lat świadomych doświadczeń w sprawach UNIWERSALNYCH. Mogą nie wiedzieć co to jest iPod albo kto to jest Hanna Montana albo harlem shake (ja kurwa nie do końca wiem) ale przeżyły wiekszość z tego co przeżywamy my- i dodatkowo to do czego my jeszcze nie dotarliśmy. To jest niesamowite, że powtarzamy cały czas te same błędy. Jako dzieci odrzucamy słowa rodziców "bo co tam pierdziele wiedzą". Potem dorastamy, widzimy że "kurcze, coś w tym było" i... dalej robimy dokładnie to samo, bo przecież staruszkowie dziś już totalnie nie wiedza o co biega... Zamknięci w swoich małych klitkach, czasem ktoś ich odwiedzi, na uboczu, skazani na jałmużnę jaką jest renta czy emerytura. Nikt ich nie słucha, bo dużo kurwa ważniejsze są przecież wyznania mamy Madzi. Ja pierdolę, ludzie wolą czytać takie szambo a kompletnie olewają to, co mają do powiedzenia ludzie mający 70-80 lat. Czasem nawet bliscy. Nikt ich prawie nie słucha, nikt się z nimi prawie nie liczy. Jasne, wiele z tych osób to rozgoryczone jednostki, pełne nieufności, urazy. Dziwne?

Patrzę na siebie sprzed 10 lat i na siebie dziś. Niebo a ziemia. Nie żebym dziś wiele wiedział i rozumiał, ale matko, jak miałem 23 lata to byłem głupim szczylem. Mogę tylko domyslać się, co będzie jak poczytam sobie te słowa za kolejnych 10 lat. 20. 30 może? Jakże frustrujące musi być, kiedy widzisz, jak kolejne pokolenia popełniają dokładnie te same błedy w taki sam sposób i nawet nie myślą słuchać ostrzeżeń czy wniosków. Dziecko jak usłyszy "to gorące, nie ruszaj!" musi dotknąć. Musi się spażyć. Dopiero wtedy rozumie o co chodziło. Niesamowite, ale my z tego nigdy nie wyrastamy. Mamy 20 lat, 35, 55 lat i ciągle robimy to samo. Odrzucamy "stary świat", przekonani że ten nowy którego jesteśmy częścią będzie albo jest lepszy. Tymczasem zmienia się dekoracja, zmienia się kontekst- technologia, moda, itd- i nic więcej. Miłość zawsze była i jest miłością. Roczarowanie zawsze było, jest i będzie rozczarowaniem. Staruszkowie mogą nie wiedzieć czemu sytuacja giełdowa wywołała u kogoś takie a nie inne uczucia- ale będą znali te uczucia. A my, jak nastolatek, którego rzuciła dziewczyna, za skarby nie chcemy przyjąć do świadomości tego że ktoś starszy może wiedzieć jak to jest...

Oczywiście problem jest dużo bardziej złożony, w tym wszystkim ogromną rolę odgrywa komunikacja, ale... generalnie odrzucamy starość. Chowamy ją, wstydzimy się jej. Przypomina nam ona o rzeczach o których nie chcemy pamiętać. Ludzie starsi, którzy nie mają już tyle werwy i siły co kiedyś stają się uciążliwi, stają się niczym innym tylko zbędnym balastem, a przecież... mają tak wiele do powiedzenia... mają wszystko to, czego my (jeszcze) nie mamy- lata doświadczeń, doznań, obserwacji. Nikogo to jednak nie obchodzi. Im mniej mają sił tym bardziej samotni ze swoimi myślami i wnioskami zostają. My mamy przecież całe życie przed sobą, no nie? Laaaaaaaaata, szalone lata przed sobą, góry do zdobycie, forsę do zarobienia, panienki do zaliczenia czy samochody do kupienia. Szybkie życie. Ambicja, przebojowość, srata tata. I nim nie mrugniemy okiem- bedziemy w dokładnie tym samym miejscu, kompletnie olewani przez kilka pokoleń młodsze wersje nas samych.

To musi być dramat. Mieć do powiedzenie więcej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu- i nikogo kto chciałby tego wysłuchać... 

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Tylko This mortal coil... Fajnie się Ciebie czyta i słucha. M.

Tyle osób nie miało nic lepszego do roboty