Animals Floydów to chyba moja ulubiona płyta zespołu. Absolutnie rewelacyjne utwory, jesli weźmiemy je każdy z osobna, ale jeszcze lepiej jeśli weźmiemy je razem- zwięzła, konkretna całość. Wszystko poukładane od A do Z. Ideał tego czym powinien być "album". Muzyka, teksty, tematyka. Do tego w porównaniu do gigantów mimo wszystko zignorowana przez mainstream, co tylko utwierdza fana w dobrze dokonanym wyborze, którego nie mógł dokonać nikt przypadkowy. Jest jeszcze jedna rzecz która sprawia, że płyta "Animals" zawse miała i mieć będzie w moim sercu wyjątkowe miejsce. Okładka.
Zdarzało mi się w życiu kupować płyty ze względu na okładkę. Serio, wchodziłem do sklepu z winylami i widziałem małe, 12-calowe dzieła sztuki i nie mogłem ich nie kupić. Tak trafił mi się pierwszy album Steve'a Hacketta, tak zakupiłem Misplaced Childhood. Tak trafiłem na Animals. Oczywiście zdarzały się płyty słabe- te sprzedawałem. Ale magia okładki... to potrafiło zdefiniowac zawartą na albumie muzykę w nieprawdopodobny sposób. Nie zabierało nic z wyobraźni, jak teledysk. Ale potrafiło słuchacza nakierować, odpowiednio... ustawić do odbioru. Zaciekawić. Wyciszyć. Ten pierwszy raz z płytą, zazwyczaj słuchawki na uszach, okładka w rękach i słuchanie czegoś wspaniałego po raz pierwszy. Drugi. Trzeci. Ten obraz z okładki, już wryty po drodze ze sklepu jeszcze bardziej utrwalał się w głowie, jeszcze bardziej wiązał się ze słuchaną muzyką i już na zawsze stawał się częścią słuchanych nut. Jeśli okładka była dobrze dobrana, jeśli oddawała muzykę zawartą na płycie a czasem nawet stanowiła swoisty kontrapunkt... wtedy mieliśmy dzieło i od razu wiedzieliśmy że to dzieło, zaatakowani estetycznie na wszelkie możliwe sposoby.
Nie umiem dziś słuchać żadnego z utworów z Animals nie mając przed oczami kominów Battersea. Ba, przez siedem lat widziałem te kominy z okna mojego pokoju na horyzoncie. Nigdy nie rozumiałem wielkiego hajwaj z powodu Abbey Road- ale kominy Battersea to dla mnie absolutna ikona. Takich płyt jest kilkanaście. Może kilkadziesiąt. Spora ich część to płyty Floydów. Jeszcze sporsza ich część to dzieła Storma Thorgersona, który jak mało kto pojął jak wielkie znaczenie może mieć okładka płyty i kto jak chyba nikt potrafił obrazem oddać tajemniczość i złożoność muzyki progresywnej. Czy potrafię dziś wysłuchać Welcome to the Machine nie widząc pływaka w piasku? Czy cokolwiek z Czarnej Strony nie kojarzy się od razu z pryzmatem? I nie, nie wydaje mi się to ograniczeniem. Mój umysł nadal pracaje, wyobraźnia nadal działa, ale te obrazy, tak samo jak muzyka, zanoszą mnie w konkretne rejony. Działają zupełnie unisono, próbują mi coś przekazać. Okładka nie jest tylko marketingowym wymogiem, jest artystycznym środkiem wyrazu. Takim samym jak muzyka. Razem tworzą jedną całość o ogromnej sile oddziaływania.
Storm dziś odszedł. Kolejna legenda, która już nas nie zachwyci niczym nowym. Kolejny człowiek, który wniósł w nasze życia naprawdę sporo, mimo iż go nigdy nie poznaliśmy. Dziwne, wydaje się że przez te obrazy stał się kimś bliskim. Każdy z nas zinterpretował je sobie po swojemu, dla wielu z nas stały się częścią życia, prawie taką samą jak muzyka. Dla mnie na pewno. To w ogóle jest ciekawe uczucie, kiedy konkretny obraz na nas działa, choć czasem nie wiemy czemu. Jest zdjęcie, rysunek albo obraz, który nie prezentuje nic konkretnego, albo nad którego symboliką nie spędzamy wiele czasu- a który coś gdzieś budzi. Oparty na archetypach wzbudza uczucia czasem wydawałoby się nieadekwatne do tego co przedstawia. Jakby się zastanowić może i dałoby się opowiedzieć co i czemu- ale robi to właśnie bez tych zbędnych słów. Bez wyjaśniania. Więc tym celniej, bo nie ma miejsca na ich przeinaczenie. Pozwala interpretować. Pozwala odebrać muzykę na niemal kolejnym poziomie. "Ustawia" słuchacza na odpowiednie fale.
Pamiętam jak kiedyś pierwszy raz mieszkając w Londynie wybrałem się pod Battersea Power Station. Byłem tam szybciej niż pod Big Benem. Do Tower dotarłem kilka(naście?) tygodni później. Kominy były ważniejsze. Musiałem je zobaczyć, choć świni brakowało i jakiś płot dookoła zakłócał widoki. Dziś zresztą jest to ruina z którą nikt nie wie co zrobić. Pamiętam dokładnie gdzie kupiłem winyl Animals, ten malutki sklepik "Buy, Sell, Trade" na Camden. Boże, to było ze 12 lat temu a ja pamiętam na której półce ta płyta leżała, mimo iż w tym sklepie ostatni raz stałem chyba z 6 lat temu! Pamiętam pierwszy odsłuch. Pamiętam wiele rzeczy które mi się w życiu zdarzyły i którym towarzyszyła własnie ta konkretna płyta. Bo kilku innym towarzyszyły przecież setki innych... Tak, ta płyta zawsze była dla mnie ważna. I pomysleć, że 12-calowe zdjęcie jakichś kominów było powodem dla którego ją kupiłem i które sprawiło, że tej płyty wysłuchałem z zapartym tchem. Żeby było jasne- nic nie odbieram muzyce i muzykom, absolutnie! Ale ta mieszanka, to połączenie obrazu z dźwiękiem, tak idealnie zbalansowane, tak znakomicie dobrane, tak idealnie ze sobą idące w parze...
Moje życie na pewno byłoby uboższe bez tych kilku okładek, bez tych kilku obrazów. Myślę Pink Floyd- widzę krowę, łóżka, palącego się człowieka, kominy czy pryzmat. Te symbole to spora część kilkunastu ostatnich lat mojego życia. Kto by pomyślał, że bezmyślnie wciskając "download" można tracić tak wiele?
4 komentarze:
Piękny wpis. Ja też tak mam z okładkami! Czasem nawet o nich myślę, wymieniam je sobie w głowie, te, które mnie urzekły, bądź zafrapowały. I może moje "prywatne" okładki są inne niż Twoje, to idea jest ta sama.
tak se kurna mysle, ze po co ja pisalem tekst o stormie do rock axxess po jego smierci, jak ten by sie idealnie nadał :P echh madry bizon po szkodzi
A dałbym :P
Podpisuję się całkowicie pod tym wpisem i zgadzam z absolutnie każdym zawartym tu słowem. To są niezapomniane i nieopisywalne przeżycia, których zwykły śmiertelnik ku swojej stracie nie zazna. Pozdrawiam autora z całego, muzycznie wrażliwego serca.
Prześlij komentarz